0
katraviatta 13 lipca 2016 06:26
grumpy.jpg



Przed sklepem siadamy na ławce i zgodnie popłakujemy ze śmiechu :D (nie zdradzę zawartości, zakupcie!)

Po południu Czas na Arches! Park wygląda swoją urodą na podobny do Canyonlands - dużo punktów widokowych, krótkie szlaczunie.
Zatrzymujemy się przy Balanced Rock


arches balanced rock.jpg




arches balanced selfie.jpg



Pogoda zaczyna się robić coś nie ten-teges :D

Ja chcę zobaczyć Delicate Arch. Patrzę, że szlak trzy mile - w godzinkę zrobimy! no, 1:20... Co prawda oznaczony jako trudny, ale przecież ile to jest 146 metrów wzniesienia? Niedużo jakoś.

Przejście tego szlaku pokazuje nam jak bardzo wiele czynników składa się na odbiór otoczenia, jak bardzo emocje odgrywają rolę, to jak pamięta się dany fragment doświadczenia.
Na parkingu przed rozpoczęciem szlaku widzimy już ciężkie chmury burzowe. Mocno pokrapuje. W samochodzie obok rodzina niezadowolonych Japończyków nie wyściubia nosa. Dosyć wieje, ale ubieramy się ciepło w bluzy i postanawiamy ruszać. Jako jedni z bardzo nielicznych. Po 10 minutach gdy myślałam, że jesteśmy prawie na miejscu, przed nami ukazał się szlak właściwy. Dojście na ten szczyt dowolną drogą miałam nadzieję, oznaczał będzie koniec trasy.


arches szlak poczatek.jpg



Nie oznaczał!

Dojście na szczyt to jakaś jedna trzecia całości.

Po drodze nabieram pietra, bo wracający mówią be careful - widzieliśmy burzę w oddali. Nie lubię burz i od razu szukam miejsc odpowiednich do schronienia się na wypadek piorunów. Na przemian pokrapuje lub nie.


arches szlak 4.jpg




arches szlak 5.jpg



jenga na szlaku:


arches jenga.jpg



Często to widzimy. Czy ktoś wie, czy to jest taki zwyczaj na szlakach? Czy np. każdy przechodzący ma dołożyć jeden kamień, a ten komu się przewróci przegrywa? :D


arches szlak 7.JPG




arches szlak 8.JPG




arches szlak 9.JPG



Po dotarciu na szczyt, okazuje sie, że jeszcze tylko kolejne 15 minut wąską półką skalną,


arches trasa półka.JPG



kolejna wielka góra i już jesteśmy przy Delikatnym Łuku! :D


arches delicate.JPG



Pomijając już ten cały delikatny łuk - zanim doszliśmy do niego mieliśmy wystarczająco wrażeń. Szlak sam w sobie poza tym, że jednak męczący, to naprawdę jest przepiękny. Traci wiele ten, który idzie zobaczyć ten łuk z drugiej strony z punktu widokowego.
Gdy docieramy pod łuk, robię dwa zdjęcia i zrywa się tak mocny wiatr, że aż siadam. Dwunastoletni dzieciak na wielkiej płaskiej półce skalnej pod łukiem prawie się kładzie w obawie że spadnie. A ja jeszcze wcześniej widziałam dwójkę młodzieży hasającą poza szlakiem po skałkach górą!
Wstaję, chcę udać się w drogę powrotną, ale osobiście mam spore lęki że mnie zwieje z tej półki skalnej (a nie ważę 40 kg...) Nie przechodzimy dziesięciu minut, gdy widzimy zbiegowisko, podchodzimy bliżej - kobieta leży, noga już opatrzona, krew. Spadła ze szlaku i złamała nogę. Wyglądało to bardzo groźnie, ja szczerze mówiąc myślałam, że ona nie żyje :|

Coś jednak jest w tych ostrzeżeniach pogodowych, może jednak należałoby ich słuchać :/

Oczywiście nie ma jak wezwać pomocy bo nikt nie ma zasięgu.
Ogólnie postawa ludzi na szlaku - fantastyczna, teraz nawet mam łzy w oczach. Wszyscy chcą być supermenami, oferują wodę, każdy sprawdza ten zasięg, każdy chce pomóc. Kobieta od razu od lokalnego amatora otrzymała fachową pomoc i diagnozę - clean fracture - jedyne czego dla niej nie miał - to noszy. Ciągle piździ jak w Keleckim (przepraszam Kielecczan, ale takie powiedzenie) a chmury są coraz niżej.

Mijamy zaraz pierwszego ratownika, mówimy mu gdzie leży kobieta, a gdy docieramy na parking - karetka już czeka na nią.
Po takich emocjach czujemy się wyczerpani, postanawiamy wybrać się jeszcze tylko w jedno miejsce - Devil's Garden czyli Ogród Szatana!


devils garden szatan.jpg




devils garden.jpg




devils garden4.JPG




devils garden 3.jpg




devils garden 2.JPG



ale za to z dwoma łukami: Pine Tree Arch i Tunnel Arch. To będzie już na tyle wrażeń na dziś, bo za godzinę się ściemni.

Łuki bardzo urodziwe, różnorodne, ale zdjęcia słabej jakości ze względu na nadchodzącą noc.


Wstukujemy w nawigację nasz camping, a ona śmie twierdzić, że do domu mamy 1:45 h. Jakim cudem do cholery, skoro mieszkamy 3 km od wjazdu??
Nawigacja zaraz nam każe skręcać w prawo w drogę, którą jeszcze nie jechaliśmy. Jaką? Ano piaszczystą oczywiście. Rzuca nami jak pchłą po kołnierzu od wyboi, kilka razy znacznie spada teren, ja już mam wizje apokaliptyczne, co jeśli będziemy musieli wracać i nie damy rady podjechać? Zaczynam studiować dogłębnie mapę i widzę, że nawigacja chce nas wywieźć drogą Salt Valley wgłąb parku i tam po jedynych 30 km znajdziemy się na drodze stanowej :D Teraz, gdy próbuję odtworzyć tę drogę na google maps, to najkrótszą znajduję na 2:30h :D

Ja tym razem wykazuję się stanowczością: zawróćmy i pojedźmy normalnie. Bo co jeśli po godzinie okaże się, że stamtąd nie ma wyjazdu z parku? Okazało się, że po wróceniu na główną drogę z 1:45h nagle do domu zrobiło się 20 minut. I po przygodzie.


Bez tytułu.jpg





Ależ to był fajny dzień...

wczorajsza trasa plus dzisiejsze parki:


trasa4.jpg

karpik napisał:

Dla równie zaintrygowanych: książka Grumpy Cata jest na Allegro, rozważam :P


Poniżej wstęp do książki (dalej jest już tylko lepiej).
Do końca naszej wycieczki dozowałam sobie po jedną-dwie strony, żeby szybko się nie skończyło.

Drodzy @Admini (nie znam Was jeszcze z nicków),
przepraszam za offtop, ale rozumiecie - taka potrzeba.
Zaraz wracam do relacji


20160719_095117.jpg

DZIEŃ 13 (29.06.2016) CANYON DE CHELLY & 89ALT

Dziś czeka nas najdłuższa planowana przeprawa samochodowa podczas całej wyprawy. Tankowanie w Moab, śniadanie w Denny's i w drogę!

Jeszcze dwa zdania o samym Moab: to mekka hipsterów! Zapewne z powodu wielu aktywności, jakie można tutaj popełniać na powietrzu. Jest mnóstwo kawiarni, knajpek i różnej maści sklepów - miasto ma swój urok bycia jedynym w swoim rodzaju.

Jedyne trzy i pół godziny na południe i jesteśmy u bram Canyon De Chelly.

W Visitors Center od razu uderza nas cisza - widać, że nie jest to miejsce tak popularne, jak pozostałe parki, w których byliśmy. Wszyscy rangerzy są Navajo i widać, że są dumni z tego kim są i gdzie pracują! W trakcie dwuminutowej wizyty w visitors center trzy osoby zachęcają nas do wysłuchania pogadanki o tradycyjnym życiu Navajos w pobliskiej tradycyjnej budowli zwanej hoganem :D

Czujemy, że nie możemy nie skorzystać :D

Kilka ciekawostek o Kanionie:

1. Reprezentatywna skała Spider's Rock jest prawie tak wysoka jak Pałac Kultury


IMG_1129.JPG



2. w dole kanionu normalnie żyją Navajos


20160629_153619.jpg




20160629_155726.jpg



3. Park nie ma szlaków, na które można udać się samodzielnie (poza krótkim White House Trail) - trzeba wynająć lokalnego przewodnika, jest to podkreślane wszędzie! (money money money ♪♪)
4. Park w ogóle nie ma szlaków (poza już wspomnianym), zwiedza się z ustalonych punktów widokowych
5. Nie wolno robić zdjęć mieszkańcom i ich gospodarstwom bez pozwolenia!
6. Massacre Cave jest miejscem upamiętniającym Navajo, którzy zostali zagonieni i wybici przez ekspedycję Hiszpan w 1805

Chcieliśmy zwiedzić obie odnogi parku, ale z racji tego, że przed nami kolejne prawie cztery godziny podróży - przejeżdżamy tylko południową część :(


20160629_153313.jpg




20160629_153744.jpg



kolejna modelka!


20160629_153838.jpg



Prawie wszystkie zdjęcia z dziś - z telefonu. K. coś nie chciał bawić się naszym canonkiem.

Po pokonaniu dojazdu do autostrady 40, podczas którego nic się nie działo (aczkolwiek nawet załapaliśmy się na korki, wahadło i burzę) na horyzoncie zaczynają się nam majaczyć San Francisco Peaks, widziane kilka dni temu z Wielkiego Kanionu. Znak, że dojeżdżamy do Flagstaff!


20160629_194025.jpg



Naszym dzisiejszym noclegowym celem jest Sedona. Odbijamy więc z autostrady na drogę 89A, która sama w sobie podobno jest atrakcją. Nie będziemy mieli okazji jednak napawać się tąże atrakcją dzisiaj, bo jest po dwudziestej i szybko się ściemnia.

A raczej tak myśleliśmy :D

Akurat gdy dojeżdżaliśmy do Sedony widok nawigacji mieliśmy ustawiony na bardzo oddalony (bez detali) więc nie wiedzieliśmy, że czeka nas TO:


droga sedona.jpg



Po przejechaniu blisko 450 mil dzisiejszego dnia na deser dostajemy zjazd serpentyną w dóóóóóół niczym rajdowiec z gry komputerowej. Spadek wyrażony w metrach jest bardzo duży, jak dla mnie z 400 metrów, choć pewnie przesadzam. Za dnia droga jest przepiękna i wygląda tak:


street view sedona.jpg



Już wiedzieliśmy, że pogłoski o urodzie Sedony nie są mocno przesadzone!

Po chwili potwierdza to samo miasteczko, które nawet po ciemku wygląda uroczo, jak Szklarska czy Krynica (albo tak mi się przynajmniej wydaje, nie byłam z 12 lat :D )

Nocleg mamy w Sugar Loaf Lodge, moim zdaniem jeden z najładniejszych moteli na naszej trasie. Wita nas koperta z kluczem i kilka lakukaraczes na chodniku przy ulicy, które z satysfakcją zabijam znajdując przy tym $0.25!

p.s. nie ubezpieczajcie bagażu w pzu, kompletna strata pieniędzy. W ogóle omijajcie tego wojażera szerokim łukiem, oraz pzu. Masakra jakaś! Nie napiszę więcej na razie, bo oni czytają takie fora.
p.s.2 dzięki @KKL właśnie takie porady chciałam spotkać na swej drodze przed podróżą, mam nadzieję, że komu innemu przyda się ten namiarDZIEŃ 14 (30.06) SEDONA

W trakcie wymyślania trasy, plany na Sedonę były ambitne. Rzeczywistość je zweryfikowała pod wieloma względami. Po pierwsze - zmęczenie. Wstajemy rano i jedyne co myślimy, że damy radę zobaczyć to kościół, może ten przeogromny sklep w Cottonwood z antykami i... tyle.
Po odwiedzeniu recepcji w celu zapłacenia, pan raczy nas mapką i opisem kilku fantastycznych szlaków. Normalnie wybralibyśmy któryś, zwłaszcza po obejrzeniu zdjęć w sieci - Te okolice naprawdę są przemalownicze! Jednak dziś wybieramy rozwiązanie na lenia: kawa, pranie i potem poszukanie czegoś do zjedzenia na mieście. Dodatkowo pogoda po raz pierwszy nie sprzyja zwiedzaniu, jest 20 stopni, pochmurno, siąpi deszcz.

Nie znaleźliśmy niczego co by nam pasowało by wpaść tam na późne śniadanie, więc prosta decyzja: Denny's. Jedziemy do Cottonwood, gdzie planujemy też zobaczyć sklep z antykami.

Podczas posiłku ja zaczynam się zwijać z bólu. Nie mogę powiedzieć, że był to przypadek - po przebudzeniu zjadłam na pusty żołądek pół paczki ostrych pysznych chipsów :D Zamiast więc do sklepu z antykami zawijamy się do hotelu gdzie przesypiam popołudnie co bardzo pomaga na samopoczucie.
Wypogadza się, więc jedziemy zobaczyć kościół.


kościół.jpg



Chcieliśmy też wrócić do Cottonwood, ale sklep z antykami otwarty był dziś do 17:00.

W związku z tym, że nie mam z dziś za dużo zdjęć, zamieszczę zbiorczo "zdjęcia kotletów ze wszystkich stron" - dzięki @namteH za inspirację, uśmiałam się :D

oraz gratuluję zwycięzcy relacji czerwcowej!


dennys skillet.jpg




dennys eggs.jpg




dennys burger.jpg



Denny's ma oprócz normalnych pozycji również dollar menu $2, $4, $6, $8. Najciekawszym daniem wg mnie jest "all you can eat pancakes" za $4 :D Dostaje się trzy pankejki (na zdjęciu są tylko dwa bo jeden już pochłonęłam), a potem pani przychodzi i pyta, czy jeszcze mam ochotę na więcej (nie miałam! byłam pełna!). Do pankejków dostaje się syrop klonowy i kulkę śmietany, a na stole zawsze są galaretki i dżemy, których też można zużyć dowolną ilość.


dennys pancakes.jpg



A ten zestaw (całość) kosztował $7.59 Nie dałam rady zjeść wszystkiego na raz i poprosiłam pudełko na wynos. Dzięki czemu mieliśmy lancz w postaci pankejków ;)


dennys zestaw śniad.jpg




DZIEŃ 15 (1.07) 89A SOUTH ZA DNIA!, BEARIZONA, SELIGMAN, HUCKBERRY, KINGMAN, OATMAN - FESTIWAL KICZU!

Dzisiejsza trasa brzmi ambitnie!

Najpierw wyjazd po spektakularnym fragmencie 89a: wyjazd z doliny pod górę dostarcza stanowczo mniej adrenaliny niż zjazd w dół, ale za to dla odmiany możemy cieszyć się pięknymi widokami :D

Zaczynamy od zjechania do hmm czegoś w rodzaju zoo, co zwie się Bearizona.
Niby zwierzęta są trzymane w zamknięciu, ale ideą parku jest, by wygląło jakby były uwolnione, plus przejeżdża się faktycznie przez wybiegi tych zwierząt. Uiszczamy niemałą opłatę ($44 za dwie osoby) a pani nas instruuje byśmy przy młodych niedźwiedziach nie otwierali lepiej okien i się nie zatrzymywali, bo "są ciekawskie i mogą być niegrzeczne".
Na ogół zwierzęta okazują się bardzo grzeczne, a większość śpi ;)


bearizona wilk.JPG




bearizona mlody mis.JPG




bearizona duży mis.JPG




bearizona kozy.JPG



Po przejechaniu kilku wybiegów z lisami, niedźwiedziami, bizonami, wilkami, kozicami, jest część "normalnego" zoo - czyli lokalne drobniejsze zwierzęta na wybiegach.
Myśleliśmy, że te zwierzęta są "dużo bardziej" na wolności, a tymczasem to takie trochę bardziej nietypowe zoo.
Ja zwierzętami w ogóle się nie zachwycam, więc jestem tylko osobą towarzyszącą, ale bizony uważam, że wyglądają nieźle!


bearizona bizony.JPG



Potem jadąc na zachód autostradą 40 usilnie próbujemy zjechać na route 66 i powiem, że nie jest to łatwe. Mimo googlowania przed wyjazdem, pobieżnego googlowania dzień wcześniej - byliśmy niedostatecznie przygotowani do poruszania się po route 66 - ciężko na nią zjechać na odcinku za Flagstaff!
Przygotujcie się do tego zawczasu, albo baaardzo dokładnie googlując trasę albo wręcz kupcie mapę (w sklepach z pamiątkami widzieliśmy potem taką mapę za jakieś zawrotne $12).

Pierwszy punkt, gdzie udaje nam się zjechać to Williams, ale trasa zaraz się kończy - bez sensu.

Pierwszy raz porządnie i udanie odbijamy jakieś 20 km przed Seligman. W Seligman zatrzymujemy się na spacer, hotdoga i pamiątki. Zwiedzamy wschodnią część miasteczka, nie docieramy do polecanego wszędzie Roadkill Cafe.


seligman.jpg




seligman 2.jpg



Następne miejsce, w którym się zatrzymujemy to Huckberry Store i jest to mega wizytówka route 66. Dla osób, które mają napięty harmonogram dnia - najlepsze miejsce na kilka pamiątkowych zdjęć ;)


huck.jpg




huck2.jpg




huck3.jpg




huck 4.JPG



Potem przychodzi czas na Kingman, którego w ogóle nie zwiedzamy - ale wpisaną w plan wycieczki mamy polecaną przez wszystkich knajpę Mr Dz i żałujemy, że nie jesteśmy jeszcze wściekle głodni, a jedynie średnio głodni. Wystrój rzeczywiście typowy dla lat 50', jedzenie pyszne i w znośnej cenie (burger z frytami, hotdog z frytami, kawa i napój z dolewką - $21), więc umacniam polecenia pozostałych by się tam zatrzymać :D


mr dz.jpg



Dalej kierujemy się na Oatman, dochodzi dziewiętnasta, więc nie liczymy na ustawiane strzelaniny rodem z Dzikiego Zachodu. Liczymy na spotkanie dzikich osłów, potomków swych praprapradziadów z gorączki kamieni szlachetnych i nie zawodzimy się. Trzy sztuki jeszcze przed miastem witają nas na drodze, jeden prawie wsadza łeb do samochodu :D


oatman osły.JPG



Teraz trochę żałuję, że nie zatrzymujemy się w mieście, bo wygląda najbardziej pocztówkowo ze wszystkich, które dotychczas mijamy. Sama trasa prowadzi nas pod górę bardzo malowniczą, stromą, bezbarierkową! drogą, więc choćby dlatego warto odbić na ten odcinek trasy!


oatman droga.JPG




oatman droga 2.JPG



wrak samochodu:



Dodaj Komentarz

Komentarze (33)

karpik 15 lipca 2016 08:04 Odpowiedz
Ale fajnie się czytało, przypomniałaś mi dużo drobnych ciekawostek, które też mnie rozbawiły, jak np. bilety w SF które wyglądały jak wycięte z Faktu :PZ kolejkami na SFO słuszna uwaga. My na dodatek wychodziliśmy z ostatniego rzędu w samolocie + w tym samym momencie wylądowały 2x A380 (nasz z Londynu i drugi z Chin), przez co mieliśmy baaaardzo dużo czasu na rozprostowanie nóg po 11h locie :/A po przypłynięciu do Alcatraz robił przemowę Dziadzia-Zgrywusek, były więzień? ;)No tak, beef jerky, mój chłop nie raz i nie dwa kazał mi się zatrzymywać gdzieś pośrodku niczego, bo akurat gdzieś w oddali zauważył lokalną "suszarnię"No i pralniomat i wspomnienie o Mirage, moim hotelowym marzeniu naszego wyjazdu, które jak się okazało, było absolutnie niewarte wydanych pieniędzy :PP.S. Czekam na ciąg dalszy, podoba mi sie Twój lekki styl pisania ;)
katraviatta 15 lipca 2016 08:29 Odpowiedz
karpik napisał:Ale fajnie się czytało, przypomniałaś mi dużo drobnych ciekawostek, które też mnie rozbawiły, jak np. bilety w SF które wyglądały jak wycięte z Faktu :PZ kolejkami na SFO słuszna uwaga. My na dodatek wychodziliśmy z ostatniego rzędu w samolocie + w tym samym momencie wylądowały 2x A380 (nasz z Londynu i drugi z Chin), przez co mieliśmy baaaardzo dużo czasu na rozprostowanie nóg po 11h locie :/A po przypłynięciu do Alcatraz robił przemowę Dziadzia-Zgrywusek, były więzień? ;)No tak, beef jerky, mój chłop nie raz i nie dwa kazał mi się zatrzymywać gdzieś pośrodku niczego, bo akurat gdzieś w oddali zauważył lokalną "suszarnię"No i pralniomat <3P.S. Czekam na ciąg dalszy, podoba mi sie Twój lekki styl pisania ;)Dzięki Karp! Pisanie jest czasochłonne, ale robię co mogę by dokończyć (na szczęście jestem na mini-emeryturze, więc mam czas)Więcej spostrzeżeń z SFO podrzucę na koniec, bo tam byliśmy ostatnie dni, ale taaaak! Zapomniałam o przemowie na początku zwiedzania Alcatraz! Nie było więźnia, ale prowadzący ranger zapytał zgromadzonych skąd są itd., jeden pan powiedział, że mieszka 40 lat w San Francisco i pierwszy raz wybrał się do Alcatraz. Naturalnie dostał brawa.A suszarnie... ehh lepiej żeby tego K. nie przeczytał bo się zapłacze :/ nabywaliśmy tylko z torebki...
karpik 18 lipca 2016 08:18 Odpowiedz
Poważnie czasami mam wrażenie, że byliśmy na tej samej wycieczce. Nawet z przewodnika korzystaliśmy tego samego ;)Ale tego, że się nie jaracie Vegas, to nie wybaczam [ foch! ] :P
karpik 19 lipca 2016 08:52 Odpowiedz
katraviatta napisał: może z osobą, która lubi Vegas :D Polecam się :PA Wasza droga już zaczyna odbiegać od naszej, bo niestety aż tak daleko się nie zapuściliśmy. Czekam z niecierpliwością na Wasz powrót w zachodnie rejony :PI nie chcę znowu zamartwiać K, ale Arizonę to można w PiPie dostać bez najmniejszego problemu, a od czasu do czasu to i nawet w Lidlu jest w tygodniu amerykańskim... :P Dla równie zaintrygowanych: książka Grumpy Cata jest na Allegro, rozważam :P
kkl 19 lipca 2016 10:28 Odpowiedz
Może się wam albo komuś następnemu przyda - w Moab jest bardzo tani hostel o przyzwoitym standardzie - Lazy Lizard. Spalismy tam w 2008 roku, było oki. Teraz widze jest drożej, ale nadal bardzo tanio (34$ za dwojkę).
dziewon 19 lipca 2016 17:07 Odpowiedz
Super opis! Stany już chodzą mi po głowie dobre parę lat i taka trasa
norwegianwood 26 lipca 2016 10:16 Odpowiedz
Super relacja! Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg!:) We wrześniu wyruszam z mężem na podobną wyprawę, więc czytam z zapartym tchem:)
norwegianwood 27 lipca 2016 13:11 Odpowiedz
Super:) Najbardziej nie mogę doczekać się właśnie podróży HighWay1 :)Dzięki za wskazówki! Zanotowałam ich mnóstwo:)! Trochę się boję zaglądać na podforum planowania trasy, bo mój entuzjazm mógłby osłabnąć jednakże czytając relacje innych podróżników wiem, że można w kilkanaście dni przejechać mnóstwo mil i zwiedzić kawał Ameryki:)
88309 27 lipca 2016 13:51 Odpowiedz
Oczywiście, że można. My w sumie przez 13 dni zrobiliśmy prawie 3000 mil :) Chociaż oczywiście mamy w głowach to, że na pewno wrócimy na zachód.
jaz99 27 lipca 2016 15:53 Odpowiedz
Fajna relacja, przeczytałem wszystko!Na przyszłość mogę polecić do zobaczenia White Pocket (moim zdaniem ciekawsze od The Wave, no i nie trzeba zezwolenia) oraz Edmaier's Secret. Na każdy z tych punktów trzeba zaplanować po całym dniu.
katraviatta 27 lipca 2016 16:44 Odpowiedz
Nas trochę ograniczyła liczba kierowców: 1W sumie zrobiliśmy więcej km niż Ty @Ruben$ w te nasze 18 dni, ale ostatni tydzień naprawdę sobie odpuściliśmy: potrafiliśmy być już o 18:00-19:00 w hotelu, wyjeżdżając o 9:00 - skromnie ;) Ostatnie dwa dni mi zostały do napisania i nie wiem jak będę żyć gdy skończę! Fajnie się pisze. Chyba trzeba będzie się gdzieś znowu udać.@NorwegianWood skorzystaj z układania trasy, tam Ci nikt głowy nie zmyje :D a jeśli zmyje - to przynajmniej będziesz realnie wiedział czego nie zdążysz zobaczyć
norwegianwood 27 lipca 2016 16:50 Odpowiedz
Hej:) juz sie przemoglam, opublikowalam i czekam pokornie na opinie:p nie mog esie doczekac dokonczenia trasy przez @Ruben$ bo liczba dni prawie zblizona a plany praktycznie te same:) @katraviatta - super sie czyta wiec kolejna podroz planujcie i relacjonujcie koniecznie:) czekam na podsumowanie:)
karpik 28 lipca 2016 22:37 Odpowiedz
a jakie jest uzasadnienie odmowy przez ubezpieczyciela ?nie wiem czy zwróciliście też uwagę w autobusach w SF na linkę, służącą do zatrzymywania pojazdu. Nad głowami siedzących pasażerów, przy szybie, wisi nic innego, jak linka, która po delikatnym pociągnięciu w dół sygnalizuje kierowcy chęć opuszczenia pojazdu przez pasażera. Coś jak znany nam guzik stop, tylko wersja economy :P
katraviatta 28 lipca 2016 22:49 Odpowiedz
"Zakresem ubezpieczenia nie są objęte koszty związane z opóźnieniem dostarczenia bagażu podróżnego, które ubezpieczony poniósł po powrocie do Polski."@karpik właśnie o tym mówię przestarzałych technologiach np. zamiast elektroniki - linka :D
norwegianwood 1 sierpnia 2016 10:45 Odpowiedz
Podsumowanie mistrzowskie! Miliard dobrych rad, ktore juz wpisuje do notatnika!:)))
88309 1 sierpnia 2016 14:41 Odpowiedz
Fajne podsumowanie :) Jedną rzecz bym zmienił. Jeśli to możliwe to pisałbym wszelkie wydatki w dolarach, a na samym końcu po ile kupowaliśmy dolary. W końcu u nas kurs mocno się zmienia i 500 złotych dzisiaj może w dolarach wykazywać inną wartość np. za rok...
becek 1 sierpnia 2016 14:54 Odpowiedz
przeczytałem tylko fragment ale moim skromnym zdaniem jak na 5 nocy w SF to praktycznie nic nie zobaczyliściea szkodaco do jedzeniaSF słynie z clam chowder, burrito i żarcia w chińskiej dzielnicy
katraviatta 1 sierpnia 2016 17:41 Odpowiedz
becek napisał:przeczytałem tylko fragment ale moim skromnym zdaniem jak na 5 nocy w SF to praktycznie nic nie zobaczyliściea szkodaco do jedzeniaSF słynie z clam chowder, burrito i żarcia w chińskiej dzielnicyRacja, jak sama wspominałam - to na co mieliśmy 3,5 dnia można zobaczyć w półtora, podkreślałam to dwa razy. Oraz, sami z góry zrezygnowaliśmy z turystycznych punktów jak painted ladies czy lombard street. Woleliśmy spędzić czas na faktycznym poznaniu miasta, by poczuć jego atmosferę. Dla nas dużo ciekawsze jest obserwowanie przystanków autobusowych i sklepowego asortymentu niż ikony turystów :D Naturalnie, ponownie napiszę - nie neguję tego. Sami przecież wybraliśmy Alcatraz jako must see, Twin Peaks oraz Castro. Reszta to miły dodatek, na który też znaleźliśmy czas. Jeśli chodzi o chińską dzielnicę - znaleźliśmy jedną knajpę przy pierwszej próbie i była tak autentyczna, że nie śmieliśmy ryzykować i zmieniać ;) A! no i oboje lubimy dobre piwo, wieczór w tap barze liquid gold, na nie-zwiedzaniu, wspominam najmilej :D :lol: :mrgreen: @Ruben$, racja - poprawiłam. Tam gdzie mogłam, dodałam walutę. Mogłam się machnąć o jakieś 2-4%, ale by to policzyć dokładniej, musiałabym wykonywać pewne działania od początku, więc uznaję tę granicę błędu :D
becek 1 sierpnia 2016 18:18 Odpowiedz
ale z opisu wynika ze właśnie potraktowaliście SF wybitnie turystycznie ale tak na leniano chyba ze napisz coś o tej "atmosferze" co ja niby poczuliście;D
katraviatta 1 sierpnia 2016 20:48 Odpowiedz
Naprawdę, nie czuję bym musiała się jeszcze z czegoś tłumaczyć :DKażdy ma swoje emocje i odczucia i jest to sprawa bardzo indywidualna.Mam wrażenie, że piszesz "ale mało zobaczyliście przez te trzy dni, mogliście więcej" w momencie, gdy ja piszę dokładnie to samo, tylko nie uważam tego za coś złego ;)Masz większe doświadczenie z SF: może napisz w osobnym wątku co myślisz i co ciekawego widziałeś? Przecież po to to forum jest, by pomóc innym. Zapewne i mnie, bo do SF na pewno wrócę przy okazji innych tras.
katraviatta 3 sierpnia 2016 14:12 Odpowiedz
wow! Ta relacja została nominowana do relacji miesiąca! To spore wyróżnienie, dziękuję!Jeśli się Wam podoba, zachęcam do głosowania:konkurs-na-relacje-miesiaca-lipiec,0,98436
elwirka 7 sierpnia 2016 11:57 Odpowiedz
Wielki szacun za podanie całego kosztu wyprawy na osobę. Na forum jest tendencja unikania odpowiedzi na pytanie: 'a ile cię to wszystko kosztowało?". Owszem wszyscy podają ceny lotów, hoteli, wynajmu auta czy atrakcji. Ale tego ile przejedli, przepili i przebalowali to często już nie podają. A dla planujących wyprawę takie informacje są pomocne. 9.874 zł na osobę to naprawdę nie tak dużo. Spodziewałam się wyższej kwoty jak na 3 tygodnie w Stanach.
katraviatta 7 sierpnia 2016 16:23 Odpowiedz
elwirka napisał:Wielki szacun za podanie całego kosztu wyprawy na osobę. Na forum jest tendencja unikania odpowiedzi na pytanie: 'a ile cię to wszystko kosztowało?". Owszem wszyscy podają ceny lotów, hoteli, wynajmu auta czy atrakcji. Ale tego ile przejedli, przepili i przebalowali to często już nie podają. A dla planujących wyprawę takie informacje są pomocne. 9.874 zł na osobę to naprawdę nie tak dużo. Spodziewałam się wyższej kwoty jak na 3 tygodnie w Stanach.Dziękuję!Wydaje mi się, że to nie takie rzadkie podawać całkowity koszt. Najlepiej sobie policzyć "rentowność" wyprawy w przeliczeniu na dzień - co też zrobiłam - i porównać do innych tego typu wypraw. Np. @tomcravt ma ten "licznik" ok 360 zł na dzień - czyli tańszy! Ale były też "droższe" wyprawy. Nasza wycieczka z dojazdem trwała też tak naprawdę 24, a nawet 25 dni.Aha, no i to jest też powód, dla którego moi znajomi nie przeczytali tej relacji, nigdzie jej nie podlinkowałam :D Nie napisałam jej dla nich, tylko dla użyteczności publicznej, by komuś się jeszcze przydała jakaś informacja z tej pisaniny. Jeśli ktoś chciałby się odwdzięczyć, z chęcią przyjmę hershey's (od $1) lub beef jerky (od $3) :lol:
grondo 7 sierpnia 2016 17:41 Odpowiedz
Jak ktoś będzie zawiedziony jedzeniem w polecanych Wendy's i Denny's, to proszę się nie zrażać, w stanach można zjeść duużo lepiej ;)
opo 7 sierpnia 2016 17:56 Odpowiedz
jak jesteśmy przy amerykańskich fast foodach z burgerami to polecam spróbować In-N-Out, sieć dostępna praktycznie tylko w Kalifornii z super krótkim menu, jakościowo oczko powyżej pozostałych sieciowek.
katraviatta 7 sierpnia 2016 21:24 Odpowiedz
grondo napisał:Jak ktoś będzie zawiedziony jedzeniem w polecanych Wendy's i Denny's, to proszę się nie zrażać, w stanach można zjeść duużo lepiej ;)Wendy's i Denny's są całkiem ok, smacznie, ale najlepiej wychodzi tu stosunek jakości do ceny. Oczywiście, że można zjeść lepiej - moi faworyci to black bear inn i johnny rockets ;)
logis 8 sierpnia 2016 14:02 Odpowiedz
Powiem krótko: GOOD JOB !
katraviatta 13 września 2016 00:41 Odpowiedz
mały apdejt: Air France jest oczywiście świetną linią lotniczą i wypłaciła claim bez szemrania :)więc jeśli zawiedzie Was Wasz ubezpieczyciel, zawsze można liczyć na linie :D
skysurfer 14 kwietnia 2017 17:35 Odpowiedz
Świetna relacja! Od mojej wyprawy po zachodnim wybrzeżu minęło już trochę czasu, więc łza się w oku kręci na widok zdjęć z tych samych miejsc, ehh chciałoby się tam wrócić.Co do jedzenia to dodałbym tylko, że fastfood w kalafiorni to nie tylko burgery i pankejki, ale także całkiem niezłe potrawy meksykańskie w Taco Bell, Salsie itp, także w bardzo dobrej cenie. katraviatta napisał: Kolejka w wypożyczalni aut może być długa oraz nie bójmy się wysłuchać propozycji co do upgrejdu Co do upgrade'u mam trochę inne doświadczenie, bo za każdym razem kiedy rezerwowałem przy LAX małe auto okazywało się, że aut tej klasy nie ma, a najmniejszym jakie mieli było coś określane jako full size, a raz nawet trafił się van. Oczywiście nikt nie wymagał żadnej dopłaty. Przed zgodzeniem się na zaproponowany upgrade dobrze zapytać, czy zamówione auto jest dostępne ;) bo z dużym prawdopodobieństwem można dostać upgrade za darmo. Dorzucę jeszcze swoje 3 gr i dodam, że planując trasę po zachodnim wybrzeżu nie omijałbym LA, które warto zobaczyć chociażby dla plaży w Santa Monica, Venice lub aMalibu lub zachodu słońca lub wieczoru z punktu widokowego przy Mulholland Drive.
katraviatta 16 kwietnia 2017 13:29 Odpowiedz
@‌SkySurfer‌ generalnie zgadzam się ze wszystkim, co piszesz, więc mam nadzieję, że inni Cię posłuchają:1. żałuję, że do kuchni meksykańskiej nie było nam jakoś po drodze, mimo, że lubimy - mogliśmy choć do Taco bell ;) jedliśmy raz meksykańskie w pahrump i było słabe, więc następnym razem na pewno sobie pofolgujemy w tę stronę. Podobnie jak chińskie jedzenie w SF - ok, knajpa, w której jedliśmy miała wyborne jedzenie, ale jednak chcę też następnym razem spróbować czego innego w faktycznej chińskiej dzielnicy :D2. z samochodem rzeczywiście taktyczny błąd. Może nie mieli niczego w naszej klasie. Choć wypożyczalnia w SF jest ogromna, pewnie małe szanse na to, ale może rzeczywiście tak było - dobrze, że to strata tylko hipotetycznych $80 3. To mnie dołuje najbardziej. Odpuściliśmy LA, bo tłok korki itp., ale jednak plażę i kalifornijski klimat chciałam zobaczyć, teraz na pewno zmodyfikowałabym trasę i pojechała choć na Santa Monica właśnie :(
michals-80 12 lipca 2017 19:20 Odpowiedz
Dzięki za super relacje. Nie ukrywam, że była ona dla mnie natchnieniem i za półtora miesiąca ruszam Twoimi śladami ;). Generalnie moja trasa jest podobna uwzględniając Twoje wszelkie uwagi i wskazówki. W moim wyjeździe jest jednak trzeci podróżnik – 2,5 letni. Podróżnik ten potrafi przejść 3-4 km odcinki na swoich nogach, ale czasem oczywiście potrzebuje wsparcia w postaci wózka. I stąd parę pytań...Zion NP – w drodze na „The Narrows” przechodziliście zapewne „RiverSide Walk” - jak udało mi się wczytać da się tu wjechać wózkiem – proszę o potwierdzenie ;)czy na początku „The Narrows” jest opcja żeby zostawić gdzieś wózek (przypięty) żeby np. spróbować swoich sił na tym szlaku?Bryce NP – tu planujemy zejście na dół szlakiem Queens Garden Trail a powrót na górę Navajoo Loop. Czy to Twoim zdaniem dobre rozwiązanie? Da się zabrać tutaj wózek czy lepiej zostawić na górze?W sumie w ogóle będę wdzięczny za Twoja opinię w tym temacie – które z „waszych” szlaków mogą nadawać się na wózek tudzież wędrowanie przez 2,5 latka.Pzdr ;)
manix2 12 lipca 2017 21:33 Odpowiedz
michals_80 napisał:Zion NP – w drodze na „The Narrows” przechodziliście zapewne „RiverSide Walk” - jak udało mi się wczytać da się tu wjechać wózkiem – proszę o potwierdzenie ;)czy na początku „The Narrows” jest opcja żeby zostawić gdzieś wózek (przypięty) żeby np. spróbować swoich sił na tym szlaku?Z tego co ja pamiętam, to całe Riverside Walk można bez najmniejszego problemu przejechać wózkiem. To jest po prostu wybetonowana na płasko ścieżka. Jak trzeba już wejść do rzeki to wózek trzeba zostawić. Można na przykład przypiąć do jakiegoś drzewka albo po prostu zostawić, nie sądzę aby ktoś go ukradł :) Jak daleko uda wam się przejść rzeką zależy głównie od poziomu wody. Trzeba malucha bardzo pilnować bo prąd jest dosyć mocny miejscami a dno kamieniste.michals_80 napisał:Bryce NP – tu planujemy zejście na dół szlakiem Queens Garden Trail a powrót na górę Navajoo Loop. Czy to Twoim zdaniem dobre rozwiązanie? Da się zabrać tutaj wózek czy lepiej zostawić na górze?Większość tej trasy jest do zrobienia wózkiem bo głównie w dół i jest dosyć szeroko i równo. Przez Navajoo Loop mocno pod górę ale też podłoże równe, myślę że wózek nawet z dzieckiem można spokojnie wciągnąć. Jak się nie da z "ładunkiem" to na pewno pusty może bez problemu wjechać.
katraviatta 13 lipca 2017 00:09 Odpowiedz
Dziękuję za ciepłe słowa!@Manix2manix2 już odpowiedział, a tymczasem ja tylko dorzucę co NIE nadaje się z mojej relacji dla dziecka:1. Szlak na north dome - w yosemite wybierzcie inny ;)2. the Narrows - zależy w jakim miesiącu jedziecie. Jeśli tak jak my w głębokim czerwcu lub lipcu - woda będzie płyciutka. Szkrab może wejść z Wami, ale na pewno się przewróci :D i będzie cały mokry, nie ma innej opcji.3. Szlak do delicate Arch - nie ma szans, jeśli wybieracie się do Arches (polecam) to raczej miejsca "scenic point" z mapki niż szlaki.To tyle. Ameryka to bardzo przyjazny kraj dla każdego. Przeleciałam w myślach moją trasę i w sumie z dzieckiem można wszędzie: i do yosemite, i death valley, i Zion (emerald pools!) i Bryce (pod tę górę na Navajo loop wózek ok, ale zziajacie się na pewno ;) ) i Kanion, i Canyonlands, i Arches, i Monument Valley, Canyon de Chelly, Bearizona, Calico, Oatman... i Monterey - no wszystko!