Przy jednym z punktów widokowych strażnik odpowiada na pytania dzieci. Pytania są dosyć oczywiste, ale ciekawe. Wszyscy dorośli naturalnie udają że wcale nie słuchają i wszystko już doskonale wiedzą!
Kanion ten można stylem zwiedzania porównać do Canyonlands. Na jego urodę podobnie brakuje mi przymiotników. Oraz można go zwiedzić dobrze i w 2 h (nasza wersja niestety) i w 3 dni (z odnogami i zejściem w dół).
Kilkanaście km za parkiem krajobraz zmienia się diametralnie. Wręcz zadałam zagadkę K., teraz, gdy spisuję relację – czy pamiętasz którego dnia to było? Oczywiście nie zgadł, myśląc, że to gdzieś na pustyni a nie w centrum Kolorado zaraz obok Gór Skalistych
:twisted:
Po chwili robi się już "jak w Tatrach" z powrotem.
Na Camping trafiamy jeszcze przed zmrokiem. Przejeżdżamy obok visitors center, na głucho zamkniętego (czynne do 17:00), więc postanawiamy, że jak w Terlingua, zapłacimy jutro rano za wszystko. Niedobry pomysł, bo, nieświadomi tego, narażamy się na nielegalny pobyt na terenie parku stanowego i pewnie niemały mandat. A patrole jeździły kilkukrotnie wieczorami. Tutaj zrobiłam zdjęcie z naszego miejsca, o samochód się opierając:
Wszystko tu ma bardzo wysoki campingowy standard – są osobne odnogi, każde miejsce z paleniskiem, ławką, toaletą, część z odnóg z prysznicem (płatnym 0.25 za minutę ciepłej wody). Niestety nasza odnoga nie posiada prysznica, a kilkaset metrów spaceru, przez, jednak, las, nie pociąga nas po zmroku, więc prysznice będziemy brali rano. W tejże oto pięknej leśnej scenerii robimy sobie szybkie ognisko i ponownie ziemniaczki i marshmallow < 3 Nie jest już tak odosobnione jak w Teksasie – camping jest napakowany do ostatniego miejsca – trwa holiday weekend
;) a Co oznacza w Stanach "napakowane do ostatniego miejsca" widać na poniższym
:D
Absolutnie nie odbiera to niczemu jednak urody.dzień 11
Nie wiem czemu tak długo zbierałam się do dnia jakiś leń przedświąteczny chyba...
Dziś mieliśmy zaplanowany leśny chillout. K. miał dużo pomysłów na okolice. Chcieliśmy zobaczyć Hanging Lake w Glenwood Canyon. No cóż, zdjęcia robią oszałamiające wrażenie. Po szybkim śniadaniu na polu namiotowym, przed dziesiątą jeszcze jesteśmy przy wjeździe do parku. Trwa długi weekend jednakowoż i wszyscy Amerykanie chcą robić to co my, przypominam.
Kolejka do wjazdu na szlak jest długa, strażnik mówi wprost: wróćcie jutro bo nie ma miejsc do parkowania. Jak mamy wrócić jutro skoro przyjechaliśmy tu jakby z Polski by to zobaczyć?
:D
Odjeżdżamy więc na nieodległy parking, do sąsiedniego parku, który K. miał przygotowany jako alternatywę (teraz już nawet nie pamiętamy gdzie to było). Szlaki warte zrobienia tam jednakowoż są zbyt długie, takie potężne powyżej 20 km, więc otwieramy przewodnik i szukamy inspiracji. Teraz, po czasie wybrałabym Colorado National Monument. Ale wtedy na szybko proponuję: przecież tak bardzo lubisz dinozaury, może do parku dinozaurów? (Dinosaur National Monument). Droga w jedną stronę zajmuje 2,5 h, niedużo... oraz ten park nie jest nigdy po drodze, żebyśmy nie wiem jaką trasę po Stanach planowali... Tym sposobem, zamiast lasu i spokojnych szlaków, znowu fundujemy sobie 5 h w samochodzie
:D
Może inni mają dosyć zdjęć z drogi, ja nigdy.
Muzeum ma dwie odnogi: jedną znajdującą się w Colorado, drugą w Utah. W tej bliższej odnodze przy wjeździe (chyba dla takich jak my) jak byk jest napisane wielkimi literami: w tej części parku NIE ZOSTAŁY odkryte żadne kości dinozaurów i NIE MA ich tu na ekspozycji. K. zawiedziony, ale mówię mu, nie myślisz chyba, że przejechaliśmy 2,5 h by NIE ZOBACZYĆ kości? tym sposobem, po następnych 30 minutach jazdy lądujemy w...
Stan, którego w żadnym wypadku nie planowaliśmy tym razem oglądać. O samym miejscu się nie rozpiszę - tak, warto tu przyjechać. Można dotknąć prawdziwej wielkiej kości dinozaura
oraz sam koncept miejsca (kiedyś była tu pewna katastrofa i zachowała masę kości w jednym miejscu, po czym zostało to obudowane, klimatyzacja, ekspozycja itd.) - poczytajcie bliżej i sami oceńcie czy warto tu przyjechać.
Mnie dinozaury, niestety, w niewielkim stopniu interesują. Także jak słuchanie o skamielinach czy zjawiskach atmosferycznych (bardzo fajnie zrobione mini-muzeum w visitors center!) jest dla mnie fascynujące, tak za nic nie odróżniam triceraptopsa od jakiegośtamtopsa. Wiem natomiast, że dla miłośników jest to nie lada przeżycie. Zwykłe widoki Utah z okolic są również warte przyjechania
:D
Na moją prośbę wracamy trochę inną drogą
niewiele się dzieje, tylko..
:o
Pod koniec dnia zatrzymujemy się niedaleko Rifle w meksykańskiej restauracji (jakich wieeele w stanach) i moja porcja fajitas pozwoliłaby nakarmić całą moją rodzinę...
a wieczorem piwko zakupione w lokalnym alko sklepie (ja piję taki wynalazek - polecony przez kolegę z Arkansas - jeśli ktoś ma na to namiary w PL, uprzejmie proszę o priv!)
no i ognisko. Jutro jedziemy dalej, niestety już.Dzień 12
Poprzedniego dnia naradzamy się co zrobić z następnym. Mamy nocleg w Denver i naszym głównym i jedynym punktem na dziś był park narodowy Gór Skalistych. Jest to perełka i podstawowe must see Colorado (wg mnie). Esencja Gór Skalistych, Giewont Tatr, Mount Everest Himalajów itd. I… rezygnujemy z niego. Wiemy, że do Colorado i tak chcemy wrócić i jest tu tyle do zobaczenia, że tak naprawdę moglibyśmy na następne 3 tygodnie przyjechać TYLKO do Colorado i jeszcze nadal wszystkiego byśmy nie zobaczyli, co chcemy. Alternatywą byłoby ledwo 4 h w parku, parę view points i zjechanie do Denver o 22:00 (przy dobrych wiatrach). I nie podoba nam się taka alternatywa.
Postanawiamy wstać wcześnie rano i grubo przed 10:00 (pewnie to była gdzieś 09:05) zaatakować ponownie Hanging Lake. Byliśmy jednym z ostatnich samochodów wpuszczonych do parku, ledwie znaleźliśmy miejsce parkingowe (brak miejsca w Stanach nie oznacza, że się parkuje gdzie się chce. Oznacza to, ze należy wyjechać z Parku).
Szlak do Hanging Lake ma 3 mile długości oraz 350 m wzniesienia. Pfff można byłoby powiedzieć. Cały szlak, owe 350 metrów, wchodzi się pod dosyć stromym kątem. Nie jest to łatwy szlak dla niewprawionych. Szlak podąża wzdłuż strumienia. Dzieci jako grę terenową mają liczyć mosty, które napotkają. piękne górskie widoki.
Typowo leśna przyroda, uroczo (tu jeszcze na początku szlaku, luksusowy betonik)
Mijamy mnóstwo zziajanych (czasami bardzo) turystów schodzących w dół, szlak jest nawet zatłoczony jak na nasze poprzednie teksańskie doświadczenia... Wszyscy zagadnięci mówią jedno i to samo, widząc nasze (głównie moje) trudy i sapania: WARTO.
(tylko że po angielsku)
Pod sam koniec schody już robią się bardzo strome a widoki iście górskie.
Po to by dotrzeć tu
Więc tak, potwierdzam: WARTO.
Po tak uroczo spędzonych kilku godzinach, wsiadamy w samochód i ruszamy drogą owianą sławą i blichtrem.
Najpierw by zjeść obiad, próbujemy zjechać do (owianego sławą i blichtrem) Vail, ale zniechęcamy się (nie zrobiłam nawet jednego zdjęcia, ale pamiętam, że miasteczko jest b. urocze i trudne do poruszania się samochodem – zakazy i drogi jednokierunkowe)
By w końcu zatrzymać się w miejscowości Frisco – w sieciówce "The lost Cajun" – Faktycznie jest on zgubiony, skoro w Colorado. Klasykiem w tej sieciówce jest otrzymanie takiego zestawu by sobie popróbować i wybrać:
Tym sposobem kelnerka przekonuje mnie ogólnie do stylu cajunskiej kuchni i niniejszym ja też Was przekonuję. Jest bardzo smaczna : D MIasteczko Frisco jako typowo górskie idealnie nadaje się na drobne sprawunki i spacer (w naszym przypadku wysłanie pocztówek)
@katraviatta - dziękuję za przeczytanie mojej relacji i tym samym wywołanie mnie
:)! Ale super, że tam pojechaliście
:)!!! Ja też oczywiście o tym myślałam, nie dość, że wschód do zobaczenia, to przecież jeszcze ciekawy środek z południem i północ niczego sobie
:). Jestem bardzo ciekawa jak wyjdzie Wam ta podróż i co fajnego zobaczycie! Twoją poprzednią relację też czytałam, a teraz będę czekać na kolejne posty w tej
:P, super
:)!
@katraviatta zrobiłaś mój dzień
:) a już się poważnie zastanawiałam gdzie jest to południe patrząc na pierwszy obrazek mapy na początku Twojej relacji. Lubię takie wyprawy, gdzie inne były starannie opracowane plany a wyszło zupełnie inaczej.
:) Kierunek bardzo ciekawy, i też go rozważałam. W końcu jedziemy gdzieś indziej, więc w większą radością poczytam. Tym bardziej, że widzę humor i pozytywne nastawienie. Czekam na więcej.
Bardzo fajna relacja, zresztą tak jak poprzednia ze Stanów. Będę śledzić z zaciekawieniem.Jedno mnie zastanawia - dlaczego nie korzystacie (przynajmniej z relacji tak wynika) w jakichś map w telefonie? Obecnie przecież nawet w wersji offline aplikacje typu Google Maps czy MapsMe świetnie sobie radzą. Myślę, że znacznie lepiej niż typowa samochodowa nawigacja, przynajmniej w kwestii punktów do zwiedzania.
@olus zapytałam K. - cytuję "Nie wiem, pobrałem mapy, ale nie chciały działać lub nie umiem" oraz "znów wyjdzie z relacji, że podróżujesz z głupkiem" - nie wiem gdzie on to wyczytał. Generalnie, ja sobie myślę - to jest brak czasu na rozkminianie niektórych rzeczy. Przed urlopem ganialiśmy z dwa tygodnie na pełnych obrotach
:D wiele rzeczy nie sprawdziliśmy, nie kupiliśmy, nie dociągnęliśmy. Może trochę już starości i taki kompromis pomiędzy wygodą i kosztami.Jest jeszcze kilka zagadnień, które mogliśmy zrobić taniej lub szybciej, np. nie kupiliśmy karty do telefonu, by mieć internet. Nie sprzedaliśmy namiotów, żeby odzyskać choć część pieniędzy, nie kupiliśmy z forum annual pass...
:(@Japonka76 Dziękuję bardzo. Z tym nastawieniem i humorem to różnie. Trochę czuję tego zblazowania, o którym wspomina w innej relacji @travelerka. No bo przecież to już druga kontrola paszportowa. Widziałam już te żółte linie na ulicach, znam te znaki drogowe, jadłam już takie beef jerky i takie hersheys...
:D
Widokczki piękna. Missisipi - wielgachna! Cud, "mniód" to mapka (jam wzrokowiec, więc teraz wiem co i gdzie). Aligatorów się boję, ale rozumiem chęć zobaczenia. Masz fajny styl pisania, podobnie jak @Bubu69 dobrze się Ciebie czyta. Czekam co było dalej....
@katraviatta - Hahaha, czyli nie jest ze mną jeszcze tak źle
:)! Wiedziałam, że jednak gdzieś czytałam o tym Denny's
:P (dobre jedzenie, co nie
;)?).Naprawdę wspaniale, że akurat tam pojechaliście i opisujesz tę podróż! Faktycznie większość relacji to road trip po zachodzie, a tu taka perełka
:), czekam na dalsze posty
:)! Ach, no i jak ja bym też zobaczyła forfitera
:)!!!
@katraviatta Oczywiście, że był to komplement
:D Doceniam to, że wybraliście niestandardową trasę jak na USA i przez to niejako przecieracie szlaki. Tym bardziej chętnie czytam relacje i pewnie kiedyś sięgnę po Wasze wskazówki, bo już wiem, że muszę tam pojechać
:)
Tak, w ciągu 18 dni zrobiliśmy 7500 km, nie było to uciążliwe poza tym dniem gdzie nocowaliśmy w Farmington w Nowym Meksyku - naprawdę byliśmy wkurzeni że dorobiliśmy sobie mile i odjęliśmy atrakcje. Pozostałe dnie był to po prostu dodatek do dnia, czasami dwugodzinny, czasami pięcio... najczęściej ok. trzygodzinny. codziennie nocowaliśmy gdzie indziej, poza dwoma razami na campingu oraz Denver właśnie, stąd w ciągu tak krótkiego czasu mogliśmy sobie pozwolić na taką ilość mil.Jeżeli chodzi o Colorado - kiedyś, gdy jeszcze oglądałam vlogi Krzysztofa Gonciarza - on mnie przekonał, pokazał dużo Colorado. Cały stan wygląda jak.. nasze Tatry, tylko 100 razy lepiej
:D plus, gdy w ogóle poznawałam atrakcje Stanów w 2016 roku, co wpisywałam jakąś znalezioną w sieci, gdzie to jest - co druga była w Colorado
:D
Dzięki. Szczerze to my zaledwie "liznęliśmy" Colorado a aparat nie zawsze chciało mi się wyjmować. to przepiekny stan nawet z drogi!a propos, dziś miała miejsce potężna eksplozja w zakładzie chemicznym, który uwieczniłam w "dniu 2" - w Port Nocheshttps://www.polsatnews.pl/wiadomosc/201 ... -teksasie/
Super relacja! btw. Masz może jeszcze gdzieś link do tej mapy Pacific Nortwest, którą wrzuciłaś w pierwszym poście? Wybieram się niedługo w te rejony, chętnie skorzystam jeżeli to nie problem. Pzdr
;)
Przy jednym z punktów widokowych strażnik odpowiada na pytania dzieci. Pytania są dosyć oczywiste, ale ciekawe. Wszyscy dorośli naturalnie udają że wcale nie słuchają i wszystko już doskonale wiedzą!
Kanion ten można stylem zwiedzania porównać do Canyonlands. Na jego urodę podobnie brakuje mi przymiotników. Oraz można go zwiedzić dobrze i w 2 h (nasza wersja niestety) i w 3 dni (z odnogami i zejściem w dół).
Kilkanaście km za parkiem krajobraz zmienia się diametralnie. Wręcz zadałam zagadkę K., teraz, gdy spisuję relację – czy pamiętasz którego dnia to było? Oczywiście nie zgadł, myśląc, że to gdzieś na pustyni a nie w centrum Kolorado zaraz obok Gór Skalistych :twisted:
Po chwili robi się już "jak w Tatrach" z powrotem.
Na Camping trafiamy jeszcze przed zmrokiem. Przejeżdżamy obok visitors center, na głucho zamkniętego (czynne do 17:00), więc postanawiamy, że jak w Terlingua, zapłacimy jutro rano za wszystko. Niedobry pomysł, bo, nieświadomi tego, narażamy się na nielegalny pobyt na terenie parku stanowego i pewnie niemały mandat. A patrole jeździły kilkukrotnie wieczorami.
Tutaj zrobiłam zdjęcie z naszego miejsca, o samochód się opierając:
Wszystko tu ma bardzo wysoki campingowy standard – są osobne odnogi, każde miejsce z paleniskiem, ławką, toaletą, część z odnóg z prysznicem (płatnym 0.25 za minutę ciepłej wody). Niestety nasza odnoga nie posiada prysznica, a kilkaset metrów spaceru, przez, jednak, las, nie pociąga nas po zmroku, więc prysznice będziemy brali rano. W tejże oto pięknej leśnej scenerii robimy sobie szybkie ognisko i ponownie ziemniaczki i marshmallow < 3 Nie jest już tak odosobnione jak w Teksasie – camping jest napakowany do ostatniego miejsca – trwa holiday weekend ;) a Co oznacza w Stanach "napakowane do ostatniego miejsca" widać na poniższym :D
Absolutnie nie odbiera to niczemu jednak urody.dzień 11
Nie wiem czemu tak długo zbierałam się do dnia jakiś leń przedświąteczny chyba...
Dziś mieliśmy zaplanowany leśny chillout. K. miał dużo pomysłów na okolice. Chcieliśmy zobaczyć Hanging Lake w Glenwood Canyon. No cóż, zdjęcia robią oszałamiające wrażenie. Po szybkim śniadaniu na polu namiotowym, przed dziesiątą jeszcze jesteśmy przy wjeździe do parku.
Trwa długi weekend jednakowoż i wszyscy Amerykanie chcą robić to co my, przypominam.
Kolejka do wjazdu na szlak jest długa, strażnik mówi wprost: wróćcie jutro bo nie ma miejsc do parkowania. Jak mamy wrócić jutro skoro przyjechaliśmy tu jakby z Polski by to zobaczyć? :D
Odjeżdżamy więc na nieodległy parking, do sąsiedniego parku, który K. miał przygotowany jako alternatywę (teraz już nawet nie pamiętamy gdzie to było). Szlaki warte zrobienia tam jednakowoż są zbyt długie, takie potężne powyżej 20 km, więc otwieramy przewodnik i szukamy inspiracji. Teraz, po czasie wybrałabym Colorado National Monument. Ale wtedy na szybko proponuję: przecież tak bardzo lubisz dinozaury, może do parku dinozaurów? (Dinosaur National Monument). Droga w jedną stronę zajmuje 2,5 h, niedużo... oraz ten park nie jest nigdy po drodze, żebyśmy nie wiem jaką trasę po Stanach planowali...
Tym sposobem, zamiast lasu i spokojnych szlaków, znowu fundujemy sobie 5 h w samochodzie :D
Może inni mają dosyć zdjęć z drogi, ja nigdy.
Muzeum ma dwie odnogi: jedną znajdującą się w Colorado, drugą w Utah. W tej bliższej odnodze przy wjeździe (chyba dla takich jak my) jak byk jest napisane wielkimi literami: w tej części parku NIE ZOSTAŁY odkryte żadne kości dinozaurów i NIE MA ich tu na ekspozycji. K. zawiedziony, ale mówię mu, nie myślisz chyba, że przejechaliśmy 2,5 h by NIE ZOBACZYĆ kości?
tym sposobem, po następnych 30 minutach jazdy lądujemy w...
Stan, którego w żadnym wypadku nie planowaliśmy tym razem oglądać.
O samym miejscu się nie rozpiszę - tak, warto tu przyjechać. Można dotknąć prawdziwej wielkiej kości dinozaura
oraz sam koncept miejsca (kiedyś była tu pewna katastrofa i zachowała masę kości w jednym miejscu, po czym zostało to obudowane, klimatyzacja, ekspozycja itd.) - poczytajcie bliżej i sami oceńcie czy warto tu przyjechać.
Mnie dinozaury, niestety, w niewielkim stopniu interesują. Także jak słuchanie o skamielinach czy zjawiskach atmosferycznych (bardzo fajnie zrobione mini-muzeum w visitors center!) jest dla mnie fascynujące, tak za nic nie odróżniam triceraptopsa od jakiegośtamtopsa. Wiem natomiast, że dla miłośników jest to nie lada przeżycie.
Zwykłe widoki Utah z okolic są również warte przyjechania :D
Na moją prośbę wracamy trochę inną drogą
niewiele się dzieje, tylko..
:o
Pod koniec dnia zatrzymujemy się niedaleko Rifle w meksykańskiej restauracji (jakich wieeele w stanach) i moja porcja fajitas pozwoliłaby nakarmić całą moją rodzinę...
a wieczorem piwko zakupione w lokalnym alko sklepie (ja piję taki wynalazek - polecony przez kolegę z Arkansas - jeśli ktoś ma na to namiary w PL, uprzejmie proszę o priv!)
no i ognisko.
Jutro jedziemy dalej, niestety już.Dzień 12
Poprzedniego dnia naradzamy się co zrobić z następnym. Mamy nocleg w Denver i naszym głównym i jedynym punktem na dziś był park narodowy Gór Skalistych. Jest to perełka i podstawowe must see Colorado (wg mnie). Esencja Gór Skalistych, Giewont Tatr, Mount Everest Himalajów itd.
I… rezygnujemy z niego. Wiemy, że do Colorado i tak chcemy wrócić i jest tu tyle do zobaczenia, że tak naprawdę moglibyśmy na następne 3 tygodnie przyjechać TYLKO do Colorado i jeszcze nadal wszystkiego byśmy nie zobaczyli, co chcemy. Alternatywą byłoby ledwo 4 h w parku, parę view points i zjechanie do Denver o 22:00 (przy dobrych wiatrach). I nie podoba nam się taka alternatywa.
Postanawiamy wstać wcześnie rano i grubo przed 10:00 (pewnie to była gdzieś 09:05) zaatakować ponownie Hanging Lake. Byliśmy jednym z ostatnich samochodów wpuszczonych do parku, ledwie znaleźliśmy miejsce parkingowe (brak miejsca w Stanach nie oznacza, że się parkuje gdzie się chce. Oznacza to, ze należy wyjechać z Parku).
Szlak do Hanging Lake ma 3 mile długości oraz 350 m wzniesienia. Pfff można byłoby powiedzieć. Cały szlak, owe 350 metrów, wchodzi się pod dosyć stromym kątem. Nie jest to łatwy szlak dla niewprawionych.
Szlak podąża wzdłuż strumienia. Dzieci jako grę terenową mają liczyć mosty, które napotkają. piękne górskie widoki.
Typowo leśna przyroda, uroczo (tu jeszcze na początku szlaku, luksusowy betonik)
Mijamy mnóstwo zziajanych (czasami bardzo) turystów schodzących w dół, szlak jest nawet zatłoczony jak na nasze poprzednie teksańskie doświadczenia... Wszyscy zagadnięci mówią jedno i to samo, widząc nasze (głównie moje) trudy i sapania: WARTO.
(tylko że po angielsku)
Pod sam koniec schody już robią się bardzo strome a widoki iście górskie.
Po to by dotrzeć tu
Więc tak, potwierdzam: WARTO.
Po tak uroczo spędzonych kilku godzinach, wsiadamy w samochód i ruszamy drogą owianą sławą i blichtrem.
Najpierw by zjeść obiad, próbujemy zjechać do (owianego sławą i blichtrem) Vail, ale zniechęcamy się (nie zrobiłam nawet jednego zdjęcia, ale pamiętam, że miasteczko jest b. urocze i trudne do poruszania się samochodem – zakazy i drogi jednokierunkowe)
By w końcu zatrzymać się w miejscowości Frisco – w sieciówce "The lost Cajun" – Faktycznie jest on zgubiony, skoro w Colorado. Klasykiem w tej sieciówce jest otrzymanie takiego zestawu by sobie popróbować i wybrać:
Tym sposobem kelnerka przekonuje mnie ogólnie do stylu cajunskiej kuchni i niniejszym ja też Was przekonuję. Jest bardzo smaczna : D
MIasteczko Frisco jako typowo górskie idealnie nadaje się na drobne sprawunki i spacer (w naszym przypadku wysłanie pocztówek)