0
katraviatta 13 lipca 2017 01:29
Mało jest o Słowenii na tym forum, więc niniejszym dorzucam swoje pięć do siedmiu groszy. Fajnie @dd89, że dorzuciłeś swoje grosze też!

„A tak w ogóle to gdzie leży Słowenia?”
„Co się tam robi?”
„O, a ja jadę do Belgradu, nie wiem nawet gdzie to jest, w Serbii?”


(są to, niestety, prawdziwe cytaty)

Kraj wielkości województwa mazowieckiego, ni to na Bałkanach ni to na zachodzie. Kraj, na temat którego informacje zgromadzić wcale nie jest tak prosto!

I to na tydzień? Co można tam robić przez tydzień?

O naszej podróży do Słowenii zadecydowała promocja - chyba jak w większości przypadków. Rano przed wyjściem do pracy K. mówi, że w szalonej środzie LOTu jest Lublana, Londyn i krajówki. No to w sumie czemu nie? Słowenia to przecież prawie nasi, piękny kraj, jedzenie dobre, niedrogo - po kilku godzinach mieliśmy już kupione bilety!

Dzień 1 i 2 - Lublana

Loty do Lublany są w bardzo dogodnej godzinie - wylot o 11:20, powrót o 13:40. Niedogodny dla mnie niestety okazał się środek transportu. Ja jako osoba bardzo bojąca się latać (choć nie na tyle by nie wsiąść do samolotu by zwiedzić świat ;) ) podróż bombardierem, który podobno „jest mały i trzęsie”, wyobrażam sobie jako rzecz traumatyczną.

Natomiast w praktyce start samolotu wyglądał tak, cytuję:

wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrziuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuummm szanowni państwo za chwilę osiągniemy wysokość przelotową a nasz personel pokładowy rozpocznie serwis. :|

Poza błyskawicznym startem, nie trzęsło bardziej ani nie było jakoś traumatycznie głośno. Bojącym się latać nie odradzam więc podróży bombardierem :D (choć zaznaczam, że był to bombardier duży, taki 80-osobowy).


bomb.jpg



Z lotniska do Lublany najbliżej może nie jest, ale dojeżdżają stamtąd autobusy do miasta (PKSy) za 4,20 EUR. Nas jednak na przystanku zaczepił prywaciarz typu shared shuttle, posiadający mały 8osobowy autobusek, który po krótkim targowaniu zaproponował nam podróż pod wskazany adres za 7 eur/osoba. Szybka matematyka w głowie podpowiedziała, że różnicę w cenie 1,50 eur wynagrodzi wygoda i zaoszczędzony czas i nerwy :D (do ceny pks należy jeszcze doliczyć bilet autobusowy po Lublanie). Pod wynajętym mieszkaniem byliśmy więc już po 45 minutach od lądowania!


Pierwsze wrażenie ze stolicy: jakże tu zielono! Kasztan na kasztanie, a dodatkowo krzewy, trawa… tyle zieleni na metr kwadratowy w Warszawie to tylko w parkach :D


ziel.jpg



ziel 2.jpg



ziel 3.JPG



Lokum wynajęliśmy przez airbnb w pod-śródmiejskiej dzielnicy Krakovo (piechotą do centrum 300 metrów). „Lokum” to chyba najlepsze słowo na opisanie tego, co dostaliśmy - przedłużenie małego drewnianego domku letniskowego. To znaczy przedłużenie normalnego domu właściciela było iście letniskowe. Drewniany wąski domek na podwórku przypominającym nasze „polskie działki”.

Ogródek w gratisie posiadał również sympatycznego kota, co jest dla mnie ogromną zaletą, gdyż uwielbiam koty ;) Borut sam o sobie mówił, że jest nowy na airbnb i z chęcią przygarnie feedback (którego sowicie udzieliliśmy mu ostatniego dnia). Ogólnie, czego chcieć więcej po miejscu dla 2 osób?


dom.JPG



Po szybkim porzuceniu bagaży, idziemy „na miasto”!

Powałęsaliśmy się przez parę godzin po centrum. Miasto jest bardzo zadbane, kameralne, wzdłuż brzegów mnóstwo knajpek, wszystko wygląda jak np. warszawska starówka, przepiękne kamienice. Nie potrafię porównać tego miasta do żadnego z dotychczas widzianych, bo nigdzie nie było tak specyficznie - spokojnie/cicho a jednocześnie światowo, dziko-zielono a jednocześnie pięknie ujarzmione, niby centrum miasta, a turystów mało (lub byli niewidoczni). Mnóstwo psów, rowerów, K. zauważa, że przodującym obuwiem są sneakersy. Próbuję Lublanę porównać do San Francisco, ale K. gani mnie. Może Portland? (choć znam tylko z filmów) - sama nie wiem. Na Paryż Lublanianie są za mało gburowaci a miasto jest zbyt tanie, na Pragę - za mało kamieniście :D na Berlin - zbyt dziko. Może Częstochowa? :D (choć nie ma jednej głównej alei)


IMG_1405.JPG



IMG_1401.JPG



IMG_1395.JPG



IMG_1378.JPG



IMG_1376.JPG



IMG_1375.JPG



Tym razem udaliśmy się w podróż ze służbowymi megabajtami, więc to ułatwia kilka rzeczy. Jak na przykład korzystanie z restauracyjnej aplikacji foursquare, która dziś kieruje nas do restauracji Druga Violina. Jemy smacznie, niedrogo i przyjemnie. K. kiełbasę z ziemniakami, ja zupę z woła, która smakuje jak nasz rosół :D oraz coś nazywane „struklji” co wygląda powiedzmy jak strudel tylko z ciasta kopytkowego, nadziewane serem lub czymś słodkim, polane bułką tartą :D Rzecz na tyle smaczna, że jutro zjem drugi raz.


struk.jpg



Po deserze i obowiązkowym zwiedzeniu przepisowej ilości sklepów z pamiątkami, zaglądamy jeszcze do sklepu spożywczego by zaopatrzyć się w podstawowe akcesoria typu woda i przekąski. W Słowenii odnajdziemy najwięcej sklepów sieci Mercator i Spar - i może to być naprawdę każda wielkość sklepu - od maleńkiego wyglądającego jak nasza żabka do wielkiego supersamu - widzieliśmy wszystkie rodzaje! Ceny przeważnie porównywalne do tych w Polsce.

Następnego dnia pierwsze kroki kierujemy w stronę pobliskiej piekarni, gdzie na śniadanie po 2 eur kupujemy dumę narodową - burek‼!


burek.jpg



Jak dla mnie burek z mięsem jest najsmaczniejszą pamiątką ze Słowenii! Smakuje coś jak pasztecik lub jak pierogi. Choć chyba bliżej do paszteciku jednak.

Potem udajemy się w kierunku centrum i wybieramy nadrzeczną knajpkę by napić się kawy. W Słowenii wszędzie, do każdej kawy dostanie się szklankę wody, a woda tutaj ma świetną renomę! Mam dosyć wyczulony nos na wszelkie odchyły w wodzie (np. nie mogę muszynianki :D ) a w tej ich kranówce czuję jedynie góry i powiew krokusów!

Dziś mamy zaplanowane dalsze szwendanie po Lublanie, a szczegółowy cel ustawiony mamy tylko jeden: muzeum sztuki współczesnej. Co zabawne, pomyliliśmy się i poszliśmy nie do tego, które mieliśmy na myśli :D W Lublanie są dwa: Museum of Contemporary art (MSUM) oraz Museum of Modern Art. Poszliśmy do tego drugiego, ale oczywiście spełniło też nasze oczekiwania, więc no hard feelings, Lublana! Bardzo dużo tematyki rozłamu jugosławiańskiego i ciekawa wystawa związana z uchodźcami.

Za to, ze względu na lokalizację, mogliśmy wpaść do pobliskiego parku Tivoli.


tivoli.jpg



tivoli 2.jpg



tivoli 3.jpg



Wydało mi się, że złaziliśmy caaały park, a tymczasem okazuje się, że zahaczyliśmy tylko o maluteńki kawalątek! Parki to oni mają większe niż w Warszawie :D

Wracamy w okolice rzecznego centrum - K. chce zjeść kiełbasę w znanym turystom przybytku Klobasarna (cash only, miejsc siedzących w środku: 4). Poza lokalną kiełbasą do wyboru na szczęście jest jeszcze struklji, więc biorę je z przyjemnością. A do tego - słoweńskie piwo, które ze względów biurokratycznych zarejestrowane jest w Austrii.


klobasa.jpg



pizo.JPG



Ciągnę K. na okoliczny targ, potrójny most, a wreszcie na górę zamkową.


wejscie.jpg



wejsciec 2.jpg



Wchodzimy „od tyłu” ale w połowie drogi K. sugeruje by zawrócić i wejść innego dnia, bo nie wzięliśmy lornetki. Teraz żałuję, że się zgodziłam, bo okazuje się, że już na tę górę nie wrócimy :( muszę przyznać, że niezły obciach: w Lublanie być i na zamek nie wejść…


Język słoweński dla nas jest łatwy, a przy okazji dosyć zabawny. Napisy bez angielskiego tłumaczenia zwykle większego problemu nie stwarzają ;)


nap 3.JPG



nap 1.JPG



nap 2.JPG

Niestety lepiej zdjęć wrzucać nie umiem (jak hostuje się zdjęcia nie jako załącznik?) oraz sprzęt jakim robiliśmy to marne 5200x3600 lub 3500x2500 - telefon i malutki aparat ;) Zawodowi fotografowie to z nas nie są... ;)

Za 7 dni w Lublanie w dzielnicy Krakovo - 1000 zł, loty LOTem 383 zł RT/os. - szalona środa, chyba ta sama promocja, z której korzystał @dd89 :DDzień 3 - bierzemy samochód i w drogę!

Dziś dzień taki trochę rozbity, tranzytowy. Odbiór samochodu mamy wyznaczony na 13:00, więc ze śniadaniem nie spieszymy się. K. wynajduje miejsce na śniadanie - odległe od naszego lokum o blisko 2 km, ale za to po drodze do wypożyczalni. Jemy więc najwspanialsze śniadanie świata - jajka po benedyktyńsku. Dobre śniadanie w Lublanie to wydatek dla 2 osób ok 11-15 euro (po potrawie typu omlet, czy jajko benedyktyńskie oraz po kawie).

Odbiór samochodu wybraliśmy z dworca autobusowego, a maszynę, jaką K. wybrał (to on jest kierowcą) to renault kaptur, z nawigacją w cenie.


1.JPG



Jeśli chodzi o samo wypożyczenie, nie była to bezproblemowa kwestia, jak w Stanach. Niby ok, płaci pan 45 euro (za 5 dni!), proszę tu podpisać, prawo jazdy poproszę - ale gdy przychodzi do płatności, okazuje się, że K. bank odrzuca kartę. Do banku nie może się dodzwonić i zapytać, czy to ze względu na przekroczony limit kwotowy. Pytamy pana o możliwość redukcji kwoty blokady (która wynosi 1200 eur) - pan mówi, że nie można tego obejść, chyba że zapłaci się dodatkowe 60 euro (bezzwrotne), to wtedy kwota blokady wynosi 500 eur. A czy mogę dać moją kartę? Nie, nie może pani. Niestety, inną możliwość musiałam wymyśleć sama i ją zasugerować. Mianowicie, niech umowa będzie dla mnie a K. niech będzie dodatkowym kierowcą. Okazuje się, że taka opcja jest możliwa bez żadnych dodatkowych dopłat! 
Oczywiście nie była to próba oszukania nas, jednakowoż ja czuję trochę niesmak, że pracownik średnio siedział frontem do klienta :D
Z wypożyczalni ruszamy więc dopiero o 14:00 a swoje kółka kierujemy do najłatwiejszego celu na pół dnia - Piran!
Nonsensopedia śmieje się, że Słowenia składa się z gór, jaskiń, lasów i korków drogowych, ale jak dla nas jest po prostu tak jak na naszych polskich autostradach - ciasnawo, ale szybko się jeździ. Słoweńcy autostrad mają cztery i to im już całkowicie wystarcza (ciekawe, czy my dożyjemy czasów, gdy będziemy mieli już wybudowane wszystkie autostrady!). Limitowe 130 na godzinę można jechać ok 80% czasu. Jest sporo tuneli. Pierwsze wrażenia z drogi: ależ tu zielono!


2.JPG



3.JPG



4.JPG



4a.JPG



4b.JPG


Nonsensopedia śmieje się również ze Słowenii, że aby romantyczny spacer wzdłuż słoweńskiego wybrzeża trwał wystarczająco długo, trzeba zawracać przynajmniej 10 razy. Cos w tym jest! Z Piranu widać już zarys Chorwacji :D


5.JPG



Jednakowoż miasteczko piękne, kameralne, czerwone dachy:


6.JPG



wąskie uliczki:


7.JPG



8.JPG



mały port:


9.JPG



spory centralny plac…


10.JPG



11.JPG



12.JPG



Nietani parking - 1.7 eur za godzinę (finalnie płacimy za 3h), a knajpy przy morzu do najtańszych też nie należą - stołujemy się w restauracji Pavel 2 i może jest smacznie, ale porcje nie są adekwatne do ceny. Jak to nad morzem :D


13.JPG



14.JPG




Bardzo chcę zboczyć z autostrady na słynne słoweńskie wsie, więc wybieramy się do Doliny Lož - bez żadnego konkretnego celu.


15.jpg



Zdjęcie kościoła nawet nie wiem gdzie się znajduje. Te kościółki (kapliczki? cmentarze?) to wizytówka Słowenii, w całym kraju jest ich mnóstwo. Pogoda jest bardzo zmienna, po wspaniałym słońcu można natknąć się na ulewny deszcz zaledwie po kilku kilometrach. „Zaleta” gór ;)


18.JPG



Generalnie pod koniec wyjazdu podsumowujemy, że absolutnie nie należy wierzyć prognozie pogody :D gdy miało być ciepło i słonecznie, było chłodno i pochmurno, gdy miały być przelotne deszcze - było słonecznie :D itd. Itp. W dodatku w ciągu dnia pogoda mogła zmienić się 5 razy…
Z Doliny Lož wracamy nie-autostradą celowo - drogi wąskie, szybciej jak 70 na godzinę jeździć się nie da. Wszystko to naturalnie wynagradzają widoki niekończącej się zieleni, mijanych wsi i wzgórz!Dzień 4 ALPY‼‼ <3

Po wczorajszym sprawdzeniu pogody - dziś ma być najcieplejszy, najsłoneczniejszy dzień - wybieramy Alpy i zdobycie szczytu! Przed wyjazdem gdzieś na grupie facebookowej polecano dwie góry, w tym Debela Pec. Znalazłam gdzieś opis tej góry: szlak 8 km, najłatwiejsza góra do zdobycia w tym łańcuchu, nawet dzieci wchodzą… podejście 700 metrów - czemu nie!

Lublana wita nas pięknie, słonecznie i… maratonem ;) siadamy nad rzeką by wypić szybką kawę i pokibicować!


1.jpg



2.jpg



Alpy za to witają nas przepięknymi widokami.


2a.jpg



Po drodze, by mieć lepsze rozeznanie i nie polegać na elektronicznym GPSie kupujemy mapę Alp Słoweńskich za - bagatela! - 12 eur. Trochę bolało, ale naprawdę się przydała! (p.s. - sprzedam za 15 zł ;) - mapa całego łańcucha julijskiego, Bledu, Triglavskiego Parku i okolic) Oględziny szlaku kierują nas do Hotelu Sport, gdzie zostawiamy samochód. Telefoniczny gps podpowiada, że szczyt osiągniemy za 2:20 h a do przejścia mamy 8 km. Phi. :D
Tak tak, phi…


2b.JPG


2c.JPG


3aa.JPG


3b.JPG



Dodam, że żadni z nas górscy piechurzy, oboje mamy raczej siedzące prace a aktywności fizycznych pasjami w życiu uprawiamy sztuk: 0. (no dobra, K. trochę jeździ na rowerze, ale po mieście) Jednak skoro w Stanach daliśmy radę zrobić szlak 8,8 mili, to chyba nie będzie problemem zrobić niedużo dłuższy? (tamten przeszliśmy bezproblemowo, choć czasami z moim sapaniem).


4.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

pabloo 13 lipca 2017 11:39 Odpowiedz
Fajna wycieczka, ile płaciłaś za loty i nocleg? Tylko zdjęcia podczas konwersji strasznie straciły na jakości.
antares 25 lipca 2017 17:59 Odpowiedz
Przeczytałam jednym tchem:) Najbardziej podobał mi się dzień 5 - Bled & spółka, zwłaszcza zdjęcia, a bez wątpienia najlepsze ujęcia z wąwozu Vintgar. Z pewnością będzie to też dla mnie inspiracja. Tylko teraz trafić taką Szaloną Środę;)